Odnośniki
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Pomocy oczekiwała jedynie od ojca Joeya, co tłumaczyło się samo przez się. Wciąż miała nadzieję, że go odnajdzie. Mitch pomyślał, że mógłby wynająć prywatnych detektywów, na których jej nie stać. Czuł, że narastają w nim instynkty opiekuńcze, i nie był z tego zadowolony. Nic nie był winien Ginny ani jej synowi. Powinien zachować dystans, zanim bardziej się zaangażuje. Widział, że popycha go kompleks winy. Co z tego, że na zdrowy rozum biorąc, w żaden sposób nie mógł zapobiec tamtemu wypadkowi? Liczyło się tylko to, że nie zdołał uchronić żony i córki. Tak, pomoże Ginny i Joeyowi, ale bez zaangażowania emocjonalnego. Podjechali pod budynek, w którym mieścił się gabinet lekarski. - Będę o czwartej. Gdyby badanie skończyło się wcześniej, zadzwoń do mnie. - Mitch wręczył Ginny wizytówkę. - Dzięki. Przemógł się, by nie pójść z nimi. Ma pracę i nie powinien poświęcać im tyle czasu. O czwartej wyszli na gorący chodnik. - Jest Mitch! - Joey wskazał zaparkowany przy chodniku samochód. - Powinieneś mówić o nim pan Holden. - Ruszyli do auta. - Ciocia Emaline mówi do niego Mitch. Ty też, słyszałem. - Dopóki nie poprosi cię, żebyś zwracał się do niego po imieniu, powinieneś używać nazwiska. - Wsiedli do samochodu. Ginny była lekko roztrzęsiona. Z ulgą opadła na miękki fotel. - Jak poszło? - spytał Mitch. - Chcą operować już w piątek - powiedziała rozgorączkowana. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wypiszą Joeya w poniedziałek. Przez kilka tygodni będzie nosił opatrunek, żadnego biegania, całkowity spokój. To wszystko dzieje się tak szybko. - Spojrzała na Mitcha. - Dziękuję. Dla pana tak się starają. - Raczej dla Jeda. Prosiłem go, by pilotował sprawę. - A on robi to dla pana. Nie wiem, jak dziękować. - Była bardzo wzruszona. Ruszyli w drogę. - Nie ma za co. Jako jedyna nie uciekłaś z biura po wyjezdzie Helen. Dzięki tobie mogę normalnie pracować. Dla niej był to wspaniały dar, dla Mitcha zaś umowa coś za coś. Dlaczego jednak nie wziął sobie którejś z wykwalifikowanych pracownic z biura w Dallas? ROZDZIAA PITY Mitch znów przelotnie spojrzał w jej lśniące oczy. Zachwycony urodą i wdziękiem Ginny, po raz pierwszy od dwóch lat na chwilę zapomniał o przeszłości. Zaraz jednak spochmurniał. Nie da się omamić iluzji szczęścia. Zycie potrafi w jednej sekundzie zrzucić człowieka z raju w czeluści cierpienia... - Wprost nie mogę uwierzyć, że poszło tak szybko - entuzjazmowała się Ginny. - Joey przez kilka tygodni będzie musiał powstrzymać swój temperament, ale potem stanie się jak my wszyscy. - To dobrze - powiedział Mitch. Pomyślał o Daisy. Z jaką radością pokazałaby chłopcu swoje pieski, kotki i kucyka. Była taka otwarta na ludzi. - Pańska pomoc finansowa jest wprost nieoceniona. Zwrócę wszystko co do centa. - Zwrócisz mi swoją pracą. Więcej nie mówmy o pieniądzach. - W lusterku zobaczył Joeya, który usnął w foteliku. Jak ojciec tak cudownego chłopczyka mógł o nim nie wiedzieć? Może pomysł z detektywami nie jest wcale taki zły? Mitch znów zaczął się zastanawiać, kto mógł się pod niego podszyć. Ze słów Ginny wynikało, że dobrze znał i jego, i ranczo, miał teraz ze dwadzieścia pięć lat i był blondynem. Jednak Mitch nie potrafił nikogo dopasować do tych informacji. - Powiedz mi coś więcej o ojcu Joeya. Wciąż zastanawiam się, kto podszył się pode mnie. - Właściwie wszystko już wiesz. Wysoki, ze sto osiemdziesiąt pięć centymetrów, dobrze zbudowany blondyn, wesoły, zabawny. Zwietnie pływał, uwielbiał surfować. Prawie zawsze nosił ciemne okulary, nawet kiedy nie było takiej potrzeby. Wtedy nie zastanawiałam się nad tym, ale potem pomyślałam, że robił tak, by ukryć swe oczy, choć nie wiem po co. - Jakiego koloru? - Niebieskie, jak u Joeya. - Wesoły i zabawny... Co jeszcze? - Roztaczał wokół siebie aurę niezwykłości, jakby był kimś nadzwyczajnym. Miał bardzo wysokie mniemanie o sobie, i ja temu uległam. Otrząsnęłam się dopiero wtedy, gdy wyjechał. - Co robiłaś potem? - Takie odpytywanie obcych ludzi było zupełnie nie w jego stylu, a jednak nie potrafił się powstrzymać. Ginny intrygowała go z wielu względów, między innymi ciekawiło go, jak ktoś, kto od życia dostał tak surową lekcję, potrafił zachować tyle pogody ducha i optymizmu. - Skończyłam liceum, zanim zorientowałam się, że jestem w ciąży. Musiałam zrezygnować ze studiów, dorabiałam jako kelnerka, a po śmierci cioci Edith zatrudniłam się w restauracji na pełny etat - A co chciałaś studiować? - To było tak dawno... - mruknęła z zażenowaniem. Rozumiał ją. Zrezygnowała z kariery dla syna i nie żałowała tego, lecz będąc kelnerką, wstydziła się mówić, kim przed laty pragnęła zostać. - Naprawdę mnie to ciekawi. - Myślałam o architekturze. Zdumiał się. To były jedne z najtrudniejszych studiów, łączące wiedzę inżynieryjną ze sztuką. - Centra handlowe i biurowce? - Zawsze mieszkałam w okropnych blokach, więc chciałam projektować domy przyjazne ludziom. Magiczne rodzinne siedziby. - Na to stać tylko bogatych. - Nieprawda. Można tanim kosztem wybudować urokliwe, pełne ciepła domki. Nie chodzi o złocone klamki, tylko o... - Magiczne miejsce - mruknął ni to sceptycznie, ni to ze zrozumieniem. - Właśnie. - Zapalała się coraz bardziej, - Historia architektury dostarcza nieskończonej liczby wzorów, a jeśli do tego dodamy własne marzenia, powstaje coś niepowtarzalnego i tylko naszego. Jako architekt chciałam rozbudzać i zaspokajać ludzkie marzenia. Zapewniam, że da się to osiągnąć skromnymi środkami. - Rozumiem... Ale przecież nic straconego. Mogłabyś jeszcze zapisać się na studia. - Może kiedy Joey trochę się usamodzielni. Na razie to nierealne. Ile może zarabiać kelnerka? - pomyślał. Musiało być jej ciężko, lecz się nie uskarżała ani nie próbowała go nakłonić, by finansowo pomógł jej ustawić się w życiu, choć takie rozwiązanie mniej dumnym kobietom samo by się nasunęło. Wspólna kolacja minęła w lepszej atmosferze niż poprzednia. Mitch wprawdzie próbował się zdystansować od reszty stołowników, lecz Ginny zbyt mocno go intrygowała. Podekscytowana przekazała Emaline radosną wieść o piątkowej operacji, przekomarzała się Joeyem, emanowało z niej ciepło i miłość do synka. Chciał dotknąć jej miękkich włosów, pocałować kuszące usta. Może wtedy zdołałby zapomnieć o przeszłości i otworzyć się na coś nowego... - Pojadę z tobą w piątek do szpitala - zaoferowała się Emaline. - Nie musisz. Powinniśmy tam być o szóstej rano, więc trzeba będzie wstać o szarym świcie - odparła Ginny. - Na pewno będzie ci razniej w towarzystwie, a ja nie jestem taka stara, bym nie mogła raz wcześniej wstać. - Dziękuję, to miło z twojej strony. - Jedziesz z nami? - Emaline zerknęła na Mitcha. Ku rozczarowaniu Joeya, pokręcił głową. - Niestety nie. Jutro i w piątek będziemy przepędzać stado. - Poradzą sobie bez ciebie - upierała się Emaline. - Powinieneś być z nami. Mitch nienawidził szpitali. Tam właśnie usłyszał najstraszniejszą wiadomość w życiu. Zresztą Ginny nie potrzebowała go. Gdyby operacja odbyła się na Florydzie, poradziłaby sobie sama. Ta myśl wcale mu się nie spodobała. - Damy sobie radę - powiedziała stanowczo Ginny. - Wystarczy, że mnie nie będzie w pracy, nie mogę jeszcze odciągać szefa od zajęć. Wyjedziemy o świcie, a śniadanie zjemy w Dallas. Mitch ujrzał oczyma wyobrazni, jak w porannej szarówce jej stary grat rozkracza się na autostradzie i uderza w niego inne auto. - Wez mój wóz. - Słucham? - Na pewno nie nawali. - Moje auto jest w doskonałym stanie - obruszyła się [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
|||
Sitedesign by AltusUmbrae. |